sobota, 30 stycznia 2010

Łańcuszek blogowo-literacki

Od Anny dostałam 3 pytania związane z literaturą i czytaniem. Zapraszam do lektury!

1. Jak sobie radzisz z czytaniem książek i czasopism? Co ma u Ciebie priorytet? Czy czytanie czasopism wpływa na przerwę w czytaniu książek?
A może nie czytasz czasopism? Jeśli jednak tak, to jakie?


Kiedyś miałam taki ambitny plan, aby zaprenumerować sobie kilka wiodących czasopism związanych z literaturą oraz szeroko pojętą kulturą, także czasopisma społeczne – po to, aby kończąc studia nie wypaść z obiegu i dalej być na bieżąco z nowymi trendami, prądami, z nowymi myślami nowych badaczy i naukowców. Dalej mam taki ambitny plan… niezrealizowany. Tak, jak nie nauczyłam się jeszcze słuchać regularnie radia, tak nie nauczyłam się regularnie czytać czasopism. Poza tym coś musiałoby się odbyć kosztem czegoś – tutaj automatycznie miałabym mniej czasu na literaturę. Poza tym bardzo bym się rozdrabniała, a tego nie lubię. Jednak moim marzeniem jest wykształcenie w sobie tej umiejętności. Z innego typu czasopism - w zeszłym roku regularnie kupowałam „Zwierciadło”, jednak teraz ze względu na to, że w ostatnich miesiącach mało było tematów, które mnie żywo interesowały, zaprzestałam. Pewnie znów do tego wkrótce wrócę. A z czytaniem książek ostatnio radzę sobie wyjątkowo dobrze, chyba najlepiej do tej pory. Jest plan, są konkretne książki do przeczytania i co najważniejsze dla mnie – istnieją w jakimś kontekście – a wszystko dzięki temu, że odkryłam wyzwania czytelnicze i blogi osób, które kochają czytać. Nawet na studiach czegoś takie (w realu) niestety nie miałam. Takiego wspólnego czytania.

2. Jak Twoja rodzina/znajomi traktują Twoje czytelnicze hobby? Masz w otoczeniu innych moli książkowych?

Miłość do książek zaszczepił we mnie tata, który od kiedy byłam mała, kupował mi książki i który sam był wielkim fascynatem. Potem, gdy byłam starsza podsunął mi „Grę w klasy” Cortazara, „Wilka stepowego” Hessego czy „Braci Karamazow” Dostojewskiego. Na początku pytałam go, co czytać, a potem sama już odkrywałam nieznane lądy. Dzisiaj ja mu podsuwam książki :) Mama z kolei nie może zrozumieć, po co tyle książek kupuję. Mój narzeczony, który sam nie był fanem czytania, zaczął kupować sobie książki swoich ulubionych autorów (głównie fantastyka – Tolkien, Sapkowski) a także Coelho. To zupełnie nie moje klimaty, nie mniej bardzo się cieszę, że również ma swój książkowy ogródek :) Przez ostatnie miesiące czyta nawet przed snem małymi fragmentami „Pachnidło” (już kończy:)). Ponadto zawsze wysłuchuje moich elaboratów podczas spacerów o aktualnie czytanych książkach, zawsze też czyta i komentuje moje recenzje. Ubolewam natomiast nad tym, że wśród moich znajomych, rówieśników nie ma moli książkowych. Czasem chciałabym się z kimś spotkać na kawie i herbacie i bezczelnie obgadać bohatera jakiejś powieści lub po prostu porozmawiać na luzie, przy piwie o wrażeniach czy opiniach. Chciałabym taki książkowy świat, jaki istnieje między nami – literackimi bloggerami - ale też w realnym świecie, nie tylko w wirtualnym.

3. Jaki tytuł nosiła Twoja pierwsza samodzielnie przeczytana książka?

Nie pamiętam! Dziś jednak, jadąc na orczyku, pomyślałam sobie, że tak naprawdę samodzielnie przeczytana, zmielona, wchłonięta książka, która miała na mnie ogromny wpływ (między innymi dlatego, że czytałam ją w bardzo podatnym na wpływy wieku, czyli w wieku 17-stu lat) to wspomniana już wyżej „Gra w klasy” Julio Cortazara. Stanowiła ona dla mnie bogactwo nowych, nieznanych słów, pojęć, innego sposobu myślenia, postrzegania świata, w ogóle: myślenia i mówienia o świecie, o miłości, o stosunku do życia - jak żadna inna książka wcześniej czy później (nawet, gdy ją samą czytałam drugi raz). Nie pamiętam tytułu stricte pierwszej samodzielnej książki, ale pamiętam swoją pierwszą świadomą lekturę. Życzę sobie, aby jeszcze kiedyś podobna się trafiła. Wam też, drodzy Blogowicze :)

Dziękuję Anno za te pytania.

wtorek, 26 stycznia 2010

"Tożsamość powtórzona. Płeć przed płcią"

Stowarzyszenie „Klub Myśli Humanistycznej” z Zabrza wydało właśnie pierwszy internetowy numer swojego pisma „Po-Mysł”. Znalazł się tam również mój tekst popularnonaukowy pt. „Płeć przed płcią. Tożsamość powtórzona”o „Rozalindzie” Thomasa Lodge’a, „Jak wam się podoba” W. Szekspira i „Pannie de Maupin” Teofila Gautier’a. Tekst ten wygłosiłam zresztą na konferencji naukowej w Szczyrku w maju 2009 roku, organizowanej przez IV i V rok Komparatystyki na Uniwersytecie Śląskim (ah, to były czasy:). Również o tych tematach piszę swoją pracę magisterską. Poniżej początek tekstu, po resztę gorąco zapraszam na stronę Stworzyszenia. Przyjemnej lektury!

 

 


Wstęp. Symulacja, tożsamość i teatr.

Gilles Deleuze w przedmowie do "Różnicy i Powtórzenia" z 1997 roku stawia tezę, że „nowoczesny świat jest światem pozorów”, rozumianych w kategoriach symulakrów, ściśle powiązanych z zagadnieniami różnicy i powtórzenia. Zapewne nic innego nie miał na myśli Jean Baudrillard, pisząc w 1981 roku "Symulakry i symulację", których teorię znaków udających rzeczywistość ujął wcześniej, w kontekście związków między kobietą a mężczyzną, w książce "O uwodzeniu" (1979), a później przeniósł na grunt estetyki w rozprawie "Spisek sztuki", wydanej dokładnie w tym samym roku, co przełomowe dzieło filozofa-postmodernisty, Deleuze’a. Inspiracji francuskich myślicieli należy szukać u Nietzschego, mówiącego o systemie, w którym „wszystko stało się pozorem”.

Nowoczesny świat jest światem pozorów – pisze Deleuze. – Człowiek nie zawdzięcza w nim swego istnienia Bogu, tożsamość podmiotu nie zależy od tożsamości substancji. Wszystkie tożsamości są tylko udawane, wytwarzane jako „efekt” optyczny powstający w toku głębszej gry, gry różnicy i powtórzenia.

Nie możemy myśleć o różnicy i powtórzeniu bez kategorii tożsamości. "To Samo" dla różnych przedmiotów – ogólność, Idea, pojęcie – stanowi punkt wyjścia dla interesujących nas rozważań. Powtórzenie poniekąd rozumiane jest na drodze definicji negatywnej – nie jest bowiem ogólnością. Jest czymś jednostkowym i przypadkowym, nie podlega wymianie ani zastąpieniu. Jest kradzieżą lub darem, wbrew nauce. Po stronie poezji - podniesieniem pierwszego razu do n-tej potęgi.

Wreszcie – powtórzenie jest transgresją. Przejściem od tego, co wspólne (należące do jednego pojęcia) do tego, co poszczególne (obojętne dla pojęcia). Granica staje się widzialna wraz z pojawieniem się różnicy. Należy w tym miejscu zwrócić uwagę na szczególną niechęć Deleuze’a (m.in. za Nietzschem) do metafizyki, która powtórzenie ma jedynie za akt powielania niezmiennie tego samego. Transgresja zatem musi być pojmowana w oderwaniu od właściwych metafizyce praw logiki oraz autonomicznego, nieruchomego bytu. W powtórzeniu bowiem byt "staje się", a nie "jest".

[...]
Posted by Picasa

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Tu i teraz. „Człowiek jest tylko bażantem na tym świecie”

Niepokojąca jest teza postawiona przez Hertę Muller w tytule jej trzeciej powieści, wydanej po raz pierwszy w 1986 roku. Niemniej przecież poniekąd rozumiem, mając na względzie biografię Noblistki. Dużo sie mówi o historii jej życia i o mroku czającym się w jej powieściach. Piszą, że jej proza jest ciężka, piekielna, prawie nie do zniesienia, wypływająca z samego „jądra ciemności”. Lub płynąca wprost ku niemu.

Można też przeczytać, że styl Muller uwodzi poetyckim językiem, który splata i rozplata metafory, porównania, przenośnie tworząc warkocze fascynujących zdań – czytałam więc fragmentami na głos. Brzmiało jak wiersze – dla kogoś zza drugiego brzegu okładki prozatorskie zdania szatkowały się na kawałki. Tak, Muller łączy piekło i poezję. I trochę jak Jelinek jest Muller. Powroty, refreny, ironiczny gwałt na słowach. Co będzie, gdy powtórzę jeszcze raz...? Krótkie zdania w czasie teraźniejszym. Tu i teraz. Jak fotografie. Jak didaskalia w tekstach sztuk teatralnych. Informacje. Śpi. Je. Mówi. Myśli. Biegnie. Jęczy. Zgrzyta. Pada. To dzieje się teraz. Przeszłość i przyszłość występują z dystansem. Czasami. Zza zasłony. Ostrożnie. Są. Ale poprzez pryzmat teraźniejszości. Jakby świat był zbyt trudny, jakby trzeba było sobie upraszczać jego pojmowanie. „Bażant wymaga szczególnie troskliwej opieki, gdyż ma dużo wrogów i jego zmysły nie są nadmiernie rozwinięte”*.


Herta Muller, „Człowiek jest tylko bażantem na tym świecie”, przeł. Katarzyna Leszczyńska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2006.


*http://www.polowania.zw.pl/data/zwierzyna/bazant.htm

niedziela, 24 stycznia 2010

Niedzielne zakupy książkowe :)

Dzięki wspaniałomyślności mojej siostry Oli, która podarowała mi na święta kartę prezentową do Empiku, byłam dziś na małych zakupach książkowych :) Kupiłam między innymi Zadie Smith w oryginale, aby wspomagać naukę angielskiego, której celem bądź co bądź jest czytanie właśnie w oryginale. Nie wiem, jak mi ten eksperyment wyjdzie. Zamierzam zdobyć też audiobooka „White teeth”, aby czytać i słuchać synchronicznie – mam ogromne problemy z rozumieniem angielskiego ze słuchu. Poza tym Coetzee i Liebenberg, której książka ma tak wspaniały tytuł, że bez względu na to, o czym ona jest, muszę przeczytać.



Zamówiłam także w Empiku powieść Harper Lee – też w oryginale.



Wcale się nie zdziwie, jeśli te książki pozostaną nierozdziewiczone na półce. Mimo wszystko mam nadzieje, że tak się nie stanie i zacznę w końcu czytać chociażby te 2 książki rocznie w oryginale... Mroźne pozdrowienia z Chorzowa :) (Jak miło się czyta, gdy za oknem taki mróz, prawda? :) )

czwartek, 21 stycznia 2010

Powrót do niewinności. "Zabić drozda" Harper Lee

Harper Lee napisała tylko jedną książkę. „Zabić drozda” po raz pierwszy ukazała się w 1960 roku. Rzecz dzieje się w latach 30. XX wieku na południu Stanów Zjednoczonych, w hrabstwie Maycomb w stanie Alabama. Jest to niezwykła, wielowymiarowa powieść. Z jednej bowiem strony może być czytana jako powieść przygodowa dla młodzieży. Z drugiej jednak, Lee podejmuje trudny problem dyskryminacji Murzynów, czyniąc tym samym „Zabić drozda” ważnym głosem literatury w walce z rasizmem.

Wątek Murzyna skazanego na karę śmierci za gwałt na białej kobiecie nie pojawia się od razu. Lee wprowadza nas w problematykę bardzo ostrożnie, najpierw zarysowując obraz mieszkańców małego miasteczka, ich codziennego życia i zwyczajów. Z perspektywy 9-letniej Jean Louis Finch (vel Scout) przedstawia nam przygodowy i fantazyjny świat dzieciństwa, który dziewczynka dzieli ze starszym bratem Jemem oraz przyjacielem z sąsiedztwa, Dillem.

Lee plastycznie i konsekwentnie rysuje sylwetki mieszkanców Maycomb. Każda z postaci posiada zbiór indywidualnych, charakterystycznych cech. Jednak jedną z najważniejszych osób niewątpliwie jest ojciec małej Louise – Atticus Finch, który jest prawnikiem (Lee studiowała prawo na Oksfordzie). Omijając uproszczające wyliczanie cech tej prześwietnej persony, ostrożnie tylko nadmienię, że zrobił na mnie niezwykłe wrażenie i z pewnościa jeszcze długo pozostanie w mej pamięci.

Lee spokojnie przedstawia nam kolejne, świetnie napisane scenki rodzajowe, przez które coraz wyraźniej zaczyna prześwitywać główny wątek powieści, aby w połowie na dobre przekształcić się w „wątek sądowy”. Na naszych oczach po mistrzowsku zostaje rozegrana rozprawa, w której ważą się losy młodego Murzyna.

Styl Lee przejawia niezwykłą jasność i precyzyjność. Jest wiele fragmentów, które można czytać po kilka razy z rzędu. Pojawia się w czytelniku konflikt: sensacyjna akcja sprawia, że pragnie się czytać coraz to szybciej. Natomiast fantastyczny język każe się zatrzymywać, aby z prawdziwą przyjemnością móc się nim delektować.

Lektura „Zabić drozda” należała do niezwykle przyjemnych, ale także emocjonujących i dających do myślenia przeżyć. Zaprzyjaźniłam się z bohaterami powieści i ze szczerym żalem przyszło mi się z nimi żegnać. Z pewnością zaważyła w tym względzie konwencja powieści dla dzieci i młodzieży, która przypomniała mi smak „naiwnej”, bardzo emocjonalnej dziecięcej lektury – tak przecież cudownej i ulotnej w „dorosłym” życiu.

Chylę także czoła przed sposobem przedstawienia poważnych problemów społecznych, które nie tylko miały miejsce w l. 30 XX w. na południu Stanów Zjednoczonych, ale nadal są aktualne i dzieją się także „tu i teraz” – jednak pod innymi postaciami. Harper Lee napisała tylko jedną książkę. Genialną książkę.

Harper Lee, „Zabić drozda”, tłum. Maciej Szymański, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2006

Mam ogromną ochotę zobaczyć film z 1962 roku w reż. Roberta Mulligana, z Gregory'm Peck'iem w roli głównej:



sobota, 16 stycznia 2010

"Urania" Le Clezio

To nie będzie dobra recenzja. Trudno bowiem pisać z przyjemnością o książkach, które mnie nie zainteresowały, znudziły wręcz i pomimo, że objętościowo były niewielkie, ciągnęły się w nieskończoność. Po przeczytaniu 2/3 „Uranii” na przestrzeni dość długiego czasu, zmęczona postanowiłam oddać ją do biblioteki. Wypożyczyłam ją jednak po kilku tygodniach ponownie stwierdziwszy, że trzeba już ją „machnąć” do końca i mieć święty spokój.

„Uranię” wybrałam, ponieważ zaintrygowała mnie tematyka: „Urania to powieść-bajka o utopii stworzonej w dwudziestym wieku na wzór dawnych społeczności Mezoameryki” – przeczytałam na tylnej stronie okładki. Spodziewałam się trochę Huxleya, trochę Orwella, trochę „Avatara” w reżyserii James’a Camerona, a także trochę czegoś, czego jeszcze nie znałam.

Główny bohater i narrator – Daniel Sillitoe – jest geografem i zarazem badaczem, który przybywa na specjalne zaproszenie do Emporio, aby dokonać pomiarów geologicznych tamtejszych terenów, a także, aby wygłosić kilka naukowych odczytów. „Emporio” to coś na wzór Kastalii z „Gry szklanych paciorków” Hermana Hessego. Miejsce nauki, które zrzesza najwybitniejszych naukowców z dziedziny antropologii, ekonomii, nauk politycznych etc. Miejsce, które powstaje poniekąd po to, aby „zbawić” „Dzielnicę Spadochroniarzy” oraz inne okoliczne tereny, na ktorych miejscowa ludność żyje w biedzie, wyzyskiwana przez wielkie koncerny próbujące zbić majątek na tamtejszych ziemiach. Naukowcy ze Wzgórza Antropologów postawieni są moralnie w dość dwuznacznym świetle: z jednej bowiem strony ich zadaniem jest naukowe zbadanie i opisanie problemów społecznych, socjologicznych itp., z drugiej traktują oni tych ludzi bardzo przedmiotowo, nie bez dozy pewnej wyższości. Obok tego świata znajduje się „Strefa” – przestrzeń pod znakiem władzy, policji i rewolucji. Strefa pacyfikuje z kolei „Campos”, które jest tytułową Uranią, miejscem-utopią, którą stworzyli – jakby powiedziała to jedna z bohaterek, Dalia – hippisi. Campos rządzi się swoimi prawami, jej ludność łączy silny związek z ziemią i niebem (gwiazdami), jest to miejsce bez jakichkolwiek instytucji (szkoła, kościół, sklepy). Wszyscy każdego dnia uczą się świadomości i głębokiego wnikania wewnątrz najprostszych spraw.

„Urania” Le Clezio wydaje się szkicem. Wielość płaszczyzn nie pozwoliła na podejście inne niż jedynie pobieżne zarysowanie problematyki i sylwetek. Powieść Noblisty nie zaangażowała mnie. Podczas lektury miałam wrażenie, że kwestie opowiadane przez narratora wprawdzie są dla niego bezcenne, drogie sercu, że odnosi się do nich ze swoistą wewnętrzną tkliwością, lecz nie udało mu się przenieść tej troski na czytelnika. Może nie taki był plan. Dla mnie powieść była zbyt sentymentalna. Zabrakło mi w niej dystansu i próby zainteresowania czytelnika. Również tytułową „Uranię”, czyli Campos, Le Clezio bardzo pobieżnie opisał. Jego obraz właściwie nie różnił się zbytnio od któregokolwiek ze stereotypowych wyobrażeń o utopijnych miejscach, które człowiek tworzy jako alternatywę dla cywilizacji, jako wyraz życia zgodnego z naturą, wyraz życia „inaczej”. „Urania” znudziła mnie. Jednak mimo wszystko będę szukać na półce z prozą Noblisty z 2008 roku czegoś lepszego.

J.M.G. Le Clezio, „Urania”, przeł. Zofia Kozimor, PIW, Warszawa 2008.

czwartek, 14 stycznia 2010

Szamańska pieśń. Galsan Tschinag "Koniec pieśni"

Otworzywszy powieść Galsana Tschinaga, znalazłam się w innym świecie. Obudził mnie dźwięczny śpiew mongolskiej dziewczynki, która w szamańskiej pieśni prosi Matkę o życie. Na moich oczach rozgrywał się rytuał ponownego zespolenia dwóch istot. Pełen bólu, stanowczości, konieczności cierpliwego czekania. Przesiąknięty pierwotną mądrością, której źródło znajduje się w żyznej ziemi, cienistym lesie, runie owcy, gęstym mleku kozy, w ściganiu się ze wstającym słońcem jeszcze na długo przed świtem.


Gdy osierocone dziecko potrzebuje matki, serce jej najczęściej jeszcze dotkliwie krwawi po stracie pierworodnego. Życiodajne mleko kwaśnieje i ścina się w bezużytecznych sutkach. Szamańskie próby zespolenia, taniec i śpiew, a czasem nawet zadanie gwałtu, muszą uderzyć w odpowiednim momencie. Ponieważ może się zdarzyć, że matka będzie gotowa, lecz pozostawione bez mleka dziecko odczuje wobec niej nienawiść. Wtedy to szamańska pieśń będzie miała swój koniec.

Tschinag opisuje samotność. Samotność oraz palące pragnienie unicestwienia jej, zniszczenia w ogniu surowej miłości. Dla mnie jest to przede wszystkim tekst o dwóch kobietach, które muszą stoczyć walkę z własnym losem, w twardej rzeczywistości mongolskiej krainy, której panem nadal jest mężczyzna.

Śpiewająca szamańskie pieśni kilkunastoletnia Dombuk jest najstarszym dzieckiem w rodzinie Szuumura. Śmierć matki spowodowała, że musiała sama stać się matką, by otoczyć opieką swoje rodzieństwo, a także ojca. Emanuje z niej niezwykła siła i stanowczość, będące przejawem widzenia więcej niż zdolne są dostrzec zwykłe oczy.

Niezwykle piękna Gulundżaa z powodu śmierci ojca stała się igraszką w rękach losu oraz...mężczyzn. Wraz z pierwszym stosunkiem przekreśliła swoje szanse na godne życie, założenie rodziny i szacunek tuwińskiej społeczności. Bezgranicznie zakochana w Szuumurze, została przez niego odrzucona z powodu wyrzutów sumienia za grzechy, za które nie starczyło mu odwagi wziąć odpowiedzialności.

Tschinag przesadził. Nie potrafił skończyć we właściwym momencie. Zamiast pozostawić pewne kwestie niedopowiedzianymi, „przegadał” w ostatnim rozdziale przyszłość bohaterów powieści. Postawił się w roli dziennikarza-emigranta, który przeprowadza wywiady z innymi tuwińskimi i mongolskimi emigrantami, którzy urodzili się tam, gdzie Szuumur, Dombuk czy Gulundżaa. Odnajduje nawet syna Szuumura, Tasaja, z którym we wspomnieniach popadają w nieprzyjemny patos. Ostatni rozdział stanowi dla mnie niezbyt udany, nie pasujący do magicznego i subtelnego charakteru historii Dambuk i Gulundży, pean na cześć „bohaterów”, pachnący, nie przesadzę, wręcz komunistycznie.

Na szczęście nie ma on wpływu na fascynującą całość, której koniec powinien nastąpić dokładnie w momencie, gdy Dombuk zaśpiewała: „Strzała raz wystrzelona, nigdy nie powraca, och, oj, oj!”

Galsan Tschinag, „Koniec pieśni”, przeł. Dariusz Muszer, „Drzewo Babel”, Warszawa 2008

środa, 13 stycznia 2010

Nowe wyzwania literackie!

 

 
Posted by Picasa



Padma z Miasta Książek powołała do życia kolejne wyzwania czytelnicze. Na blogach książkowych w ostatnich dniach można było zauważyć wielkie poruszenie – wszyscy fanatycy literatury (zarówno starzy, jak i nowi blogowicze) najpierw dyskutowali na temat propozycji wyzwań, potem proponowali swoich autorów i tytuły, i w końcu – gdy Padma założyła 2 nowe blogi i wyzwania mogły w końcu ruszyć z niezwykłym impetem – uczestnicy zaczęli tworzyć listy z wybranymi przez siebie lekturami. Wszyscy są niezwykle podekscytowani, a w literackim światku blogowym życie zakwitło na nowo. Rownież ja z podnieceniem czekałam na to, co nowego wymyśli Padma i podekscytowana czytałam listy lektur, szukając tytułów, które krzyczałyby do mnie: „przeczytaj mnie, mnie! Właśnie mnie!”. Poniżej listy moich zobowiązań czytelniczych. ”Amerykańskie Południe” trwa do 30 marca, „Nagrody Literackie” do 30 czerwca, a potem będzie druga tura.

AMERYKAŃSKIE POŁUDNIE (Trzy obowiązujące tytuly do wyboru)

•John Berendt „Północ w ogrodzie dobra i zła”
•William Faulkner “Wściekłość i wrzask”
•Fannie Flagg „Smażone zielone pomidory”
•Harper Lee „Zabić drozda”
•Margaret Mitchell „Przeminęło z wiatrem”
•Harriet Beecher Stowe „Chata wuja Toma”

NAGRODY LITERACKIE

Minimum wyzwaniowe:
Nike

Wiesław Myśliwski „Traktat o łuskaniu fasoli”
Booker Prize
Peter Carey „Oskar i Lucynda”
Orange Prize
Chimamanda Ngozi Adichie „Połówka żółtego słońca”
Goncourt
Atiq Rahimi „Kamień cierpliwości”

Z lektur nadobowiązkowych:
Nike

Olga Tokarczuk „Bieguni”
Andrzej Stasiuk „Jadąc do Babadag”
Booker Prize:
Susan Byatt „Opętanie”
Hilary Mantel „Woolf Hall” (gdy ukaże się polskie wydanie / okolice jesieni)

Dwie pieczenie na jednym ogniu, czyli również w ramach „Projektu Nobliści”:
•W wolnym kraju V. S. Naipaul (marzec)
•Zachować swój świat Nadine Gordimer (sierpień)
•Rytuały morza William Golding (grudzień)
•Życie i czasy Michaela K J. M. Coetzee (luty)
•Hańba J. M. Coetzee (luty)

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Rabih Alameddine, „Hakawati. Mistrz opowieści”

W 2008 roku pojawiła się czwarta książka libańskiego pisarza Rabiha Alameddine –„Hakawati. Mistrz opowieści”. Jest to niezwykła powieść szkatułkowa, która czerpie z bogatej tradycji nie tylko Wschodu, ale także Zachodu. W licznych opowieściach Alameddine łączy motywy Koranu, Bliblii, Księgi Tysiąca i Jednej Nocy,Homera, Szekspira i wiele innych. Ukazuje tym samym, że opowieść, proces opowiadania, jest tym co jednoczy ludzi, zaciera granice kulturowe i sprawia, że zaczynamy skupiać się na tym, co łączy, a nie dzieli: Wschód z Zachodem, „prawdę” ze „zmyśleniem”, przeszłość z teraźniejszością i przyszłością.

Dla Hakawatiego nie liczy sie wydarzenie, a opowieść o tym wydarzeniu. Nie liczy się fakt, a snucie historii. Hakawati jest mistrzem opowieści, postacią silnie zakorzenioną w tradycji i kulturze Libanu. Opowiadanie jest sztuką, której potrzebny jest talent, ale również ogromny wysiłek włożony w jej naukę.

Alameddine opowiada nam cztery „główne” historie, które harmonijnie przeplatają się ze sobą i otwierają na mniejsze opowieści, a te z kolei na jeszcze mniejsze, i tak dalej... Jednak proces zagłębiania się w kolejne warstwy opowieści nie jest bynajmniej męczący. Czytelnik (słuchacz) pilnowany jest przez czujnego Hakawatiego, który, gdy nadchodzi odpowiedni moment, wyławia go czym prędzej na powierzchnię opowieści.

Znajdziemy tu fantastykę, kolorowy świat dżinnów, magii i czarów. Dla amatorów przygody Hakawati nie poskąpił smaku powieści awanturniczej, w której poznajemy przygody walecznego Bajbarsa, przypominającego trochę Odysa. Mamy podstępnych wezyrów, jakby żywcem wyjętych ze sztuk Szekspira, pod których wpływem naiwni królowie popełniają niewybaczalne błędy. Jest dużo erotyki, smakującej niczym 1001-sza noc, jednak pachnącej nadchodzącą wraz ze świtem śmiercią. Alameddine nie pozbawia nas wątków współczesnych. Wprowadza opowieści z dzieciństwa i młodości Osamy (wnuka Hakawatiego). Każda z osób jego rodziny ma swoją własną historię – wszystkie z nich poznajemy, każda jest inna, w fascynujący i bardzo sugestywny sposób nakreślająca sylwetkę jej bohatera. Czytelnik związuje się emocjonalnie z postaciami, jedne budzą sympatię, inne niechęć. Ponadto Alameddine potrafi rozbawić (moją ulubioną historią stała się opowieść o łysej papudze).

„Hakawati” wciąga. To prawdziwa uczta literacka, na której można skosztować wielu potraw z prawie całego świata. Mimo to zachowany jest ład i spójność. Powieść nie nuży, lecz angażuje. Można czytać fragmentami lub pobawić się w pozamienianie ich miejscami. Można spróbować stworzyć własną opowieść. Coś dodać, coś ująć. Bowiem gawędziarz, jak mówi Alameddine, jest z natury plagiatorem.

Rabih Alameddine, „Hakawati. Mistrz opowieści”, przekład Anna Gralak, Maria Makuch, Mateusz Borowski, Wydawnictwo „Znak”, Kraków 2009.

piątek, 1 stycznia 2010

Postanowienia na rok 2010

Nowy Rok skłania do ułożenia sobie noworocznych (i – oby – całorocznych) postanowień. Jestem w trakcie układania planu czytelniczego. Zależy mi przede wszystkim, aby moje czytanie było systematyczne i żebym za rok mogła zobaczyć efekty tej przyjemnej pracy. Chciałabym czytać mniej, ale regularnie. Wiem, że 50 przeczytanych w ciągu roku książek to jest maksimum moich możliwości, ale jeśli uda mi się chociażby tę liczbę zrealizować, to będzie to i tak duży sukces. Myślę, że jedna książka tygodniowo to całkiem przyzwoity wynik. Jak widać do zagadnienia tego podchodzę bardzo matematycznie. Liczą sie jednak dla mnie także inne aspekty. Chciałabym czytać świadomie. Pisać dobre teksty o książkach – teksty, które będą zaglądały głębiej pod powierzchnię niż „zwykłe” czytanie. Chciałabym się uczyć patrzeć na tekst z innych punktów widzenia (niż mój standardowy), chciałabym drążyć nurtujące kwestie, wyłapywać „miejsca –szczeliny”, przez które można się wślizgnąć w tekst, chciałabym zostać uważnym czytelnikiem.

Podzieliłam sobie kategorie lekturowe na cztery: nobliści, wyzwanie czytelnicze, literatura polska, literatura zagraniczna.

1. PROJEKT NOBLISCI chcę realizować do momentu, w którym stwierdzę, że przeczytałam co najmniej jedną książkę każdego Noblisty. Na rok 2010 wybrałam 24 Noblistów, co daje 2 Noblistów miesięcznie (znowu matematyka :) ). „Jadę” po kolei – od laureatów ostatnich lat wstecz. Ksztaltuje się to w następujący sposób:

Styczeń – Clezio (dokończyć „Uranię”), Harold Pinter, Herta Muller
Luty – Imre Kertesz, Coetzee
Marzec – Nailpaul, Xingijan
Kwiecień – Gunter Grass, Jose Sarmago
Maj – Dario Fo, Szymborska
Czerwiec – Seamus Heaney, Kenzaburo Oe
Lipiec – Toni Morrison, Derek Walcott
Sierpień – Nadine Gordimer, Octavio Paz
Wrzesień – Camilo Jose Cela, Nagib Mahfuz
Październik – Joseph Brodsky, Wole Soyinka
Listopad – Claude Simon, Jaroslav Seifert
Grudzień – William Golding


2.Chciałabym także w 2010 roku podejmować wraz z innymi twórcami blogów książkowych WYZWANIA CZYTELNICZE. Na razie chcę dokończyć zobowiązania wynikające z drugiego planu w ramach „Literatury na peryferiach” i jednocześnie poczekać aż pojawi blog z nowym wyzwaniem. A jeśli nie, wymyślę sobie jakieś sama (np. Booker Prize). Jednak jestem pewna, że długo czekać nie będzie trzeba :) A w ramach nadgonienia zaległości w styczniu planuję przeczytać:

Rabih Alameddine „Hakawati. Mistrz opowieści” (obecnie czytany)
Galsan Tschinag „Koniec pieśni”


Jeśli chodzi o „Białego tygrysa” i „Chłopca z latawcem” – zobaczę jak się wyklaruje sytuacja w styczniu, może zdążę te dwie książki jeszcze przeczytać.

3. Z „wyzwaniem czytelniczem” będzie się przeplatać LITERATURA POLSKA. Na pierwszy rzut idzie Marek Krajewski i jego „Koniec świata w Breslau”, którego będę czytać w lutym.

4. I ostatnia kategoria: LITERATURA ZAGRANICZNA. Wiadomo, że Nobliści i Wyzwania będą stanowić w przeważającej mierze książki z literatury zagranicznej, jednak w tym worku miescić się będą wszystkie inne pozycje, które nie będą podpadałby pod powyższe kategorie. Wiadomo, że prawie codziennie wpadają nowe tytuły, które ma się ochotę przeczytać. Muszę zostawić sobie jakąś wolną furtkę :) Będzie to także pozostawienie możliwości przesunięcia jakis książek z innych kategorii i wsunięcia własnie w „literaturę zagraniczną”, np. w wypadku braku czasu. Niemniej Anna Kutrzuba w swoim „Dzienniku Literackim” bardzo zainteresowała mnie książkami z „Serii z przyprawami” wydawnictwa „Smak słowa”. Chyba kupię sobie (zamiast 7 tomów Narnii) „Smak dżemu i masła orzechowego” Lauren Liebenberg i przeczytam w lutym.

Systematyzacja powyższa jest oczywiście elastyczna i ma za zadanie uporządkować i zaplanować ogół książek, które chcę poznać i o ktorych chcę później pisać. Taki jest plan, jednak co wyjdzie w praniu, to zobaczymy. Grunt, żeby czytać. Good luck.

 
Posted by Picasa