sobota, 15 grudnia 2012

Zabić kota, jak to łatwo powiedzieć

„Kochanie, zabiłam nasze koty” to najnowsza powieść Doroty Masłowskiej. Od czasu jej debiutu – „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną” - upłynęło już 10 lat, w trakcie których ukazał się „Paw Królowej” oraz dwie sztuki „Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku” i „Między nami dobrze jest”.

„Kochanie…” jest niewielką powieścią, której akcja toczy się w fikcyjnej, amerykańskiej aglomeracji. Główną bohaterką jest Farah – dwudziestoparoletnia dziewczyna, singielka, która szuka sensu życia, własnej tożsamości i miłości. Jest osobą niespełnioną, o niskim poczuciu własnej wartości, nieodmiennie traktująca się jako „ta gorsza” w stosunku do dziewczyn, z którymi zawiązuje przyjaźnie - najpierw z prymitywną i bardzo pewną siebie Joanne, którą poznaje na zajęciach jogi, a potem z równie prymitywną pseudoartystką Go, wiecznie „uwaloną” alkoholem i narkotykami.

Powieść Masłowskiej to pastisz na hipsterski tryb życia młodych ludzi, którzy mianują siebie artystami - dziś są malarzami, jutro muzykami, a pojutrze mają kaca. Ich sztuka jest błyskawiczna jak fast food. Prawdziwe życie toczy się na ulicy, w klubie, w galerii, wśród innych, ale jednak dokładnie takich samych odbitek własnego, egoistycznego Ja. Nie warto zamykać się w czterech ścianach, aby godzinami tworzyć sztukę, dlatego robi się ją w pośpiechu, na szybko, jako pretekst do kolejnych imprez.

Masłowska naśmiewa się, trochę ze smutkiem, z mody i trendów, które tworzą pozór bycia wartościowym i interesującym osobnikiem. Wspomniana Go jest na przykład prekursorką stylu „Bycia z byłej Jugosławii”, cokolwiek to znaczy, poza nieustannym opowiadaniem o swoim uwielbieniu do borszczu i kapuśniaku.

Biedna Farah, żałosna i kompromitująca się na każdym kroku, miota się w tym świecie szukając akceptacji silniejszych od siebie kobiet, które z kolei traktują jak powietrze. Farah nie wie, że powinna dać sobie spokój i zacząć układać sobie życie na swój sposób. Jej usilne pragnienie bliskości i miłości, przez które autentycznie, do bólu, cierpi, nie pozwala jej zobaczyć, jak bardzo jest wartościowa, ponieważ jest osobą wrażliwą i jako jedyna z tej całej ekipy oszołomów, potrafi zobaczyć w otaczającym świecie coś więcej niż tylko własne Ja.

Jeśli chodzi o warsztat pisarski i język, Masłowska nie zawodzi. Czytanie jej tekstu daje prawdziwą satysfakcję. Zbudowane na sporej dawce ironii i sarkazmu obrazy oddają absurd i głupotę współczesnego, konsumpcyjnego stylu życia - chociażby wtedy, gdy Farah prosi w MrFood o duże nuggetsy i zostaje poinformowana, że dużych nie ma, są tylko „ogromne, gigantyczne i potworne”, po czym kelnerka pyta ją, czy jest zainteresowana dodatkowymi 1500 kaloriami za półtora dolara. Farah wprawdzie odmawia, ale bierze poczwórne frytki (ma do wyboru także poszóstne).

Mówią na mieście, a konretnie w artykułach w poczytnych magazynach i portalach literackich, że Masłowska dojrzała. Powiem szczerze – nie wiem. Po części zgadzam się z opinią niektórych blogerów, że co, jak co, ale „Kochanie…” nie jest majstersztykiem, że po długiej przerwie można by spodziewać się czego więcej (pod względem treści, a także objętości).

Jeśli jednak zapomnieć o całym kontekście twórczości Masłowskiej, to jej najnowsza powieść sama w sobie jest ciekawa. Przypomina mi ona trochę „Białe zęby” Zadie Smith. Bohaterki obydwu pisarek są do siebie w jakiś sposób podobne. Ich niedoskonałość, wybrakowanie, nieprzystawalność do otaczającej rzeczywistości mają w jakimś stopniu ten sam mianownik. Oczywiście „Białe zęby” to mimo wszystko dzieło większego kalibru, jednak Masłowską postawiłabym na tej samej półce, no, może kilka książek dalej na lewo… ale jednak.

Prywatnie chciałabym, aby pisała więcej (oczywiście nie kosztem jakości). Bo dziewczyna (kobieta w sumie już!) ma bezsprzecznie talent.

(Fot. Maciej Zienkiewicz / Agencja Gazeta)

wtorek, 11 grudnia 2012

Wściekła i dumna

„Wściekłość i duma” włoskiej dziennikarki, Oriany Fallaci, jest jednym z jej najsłynniejszych tekstów, jaki napisała bezpośrednio po zamachu na WTC 11 września 2001 roku. Być może książka ta nie należy do najgrubszych, jednak niesie ze sobą bardzo duży ciężar, jeśli chodzi o jej przesłanie.

Oriana jest w tym tekście wściekła i wrzeszcząca, dumna i uprzedzona. Wbrew pierwszym przypuszczeniom nie znajdziemy tam dziennikarskiej relacji i autorskiego komentarza ze Strefy Zero, jak później nazwano nowojorskie miejsce tragedii.

„Wściekłość i dumę” należy traktować (można) inaczej. Nie jako pisany/czytany tekst. Lecz jako pretekst do zamknięcia oczu i wyobrażenia sobie, że stoi przed nami wściekła Fallaci i…mówi. Krzyczy. Gestykuluje. Z typową dla Włoszek ognistą werwą.

Nie jest to tekst, jak już pisałam, bezpośrednio o 11 września. Ten dzień to punkt wyjścia. Fallaci po wielu latach milczenia na temat tego, jak świat muzułmańskich fundamentalistów próbuje manipulować resztą świata, zwłaszcza Stanami Zjednoczonymi, postanawia powiedzieć w końcu otwarcie, co myśli.

Nie jest to tekst obiektywny. Kto myśli inaczej, kto pragnie oczami doświadczonej dziennikarki spojrzeć obiektywnie na problem terrozymu, niech ma świadomość, że są to oczy właśnie Fallaci. Ona jest całkowicie subiektywna. Pełna emocji, ale podpierająca się mocno faktami. Na islamie nie pozostawia suchej nitki. Na to się trzeba nastawić. Tolerancja w tym tekście nie istnieje. Miejsca na zrozumienie drugiej strony nie ma. Jest bezwzględna krytyka, pogarda i atak. Atak, który nie jest obroną. Jest czymś w rodzaju „ząb za ząb”.

Nie jest to tekst oparty tylko na emocjach, złości, nienawiści. Jest to tekst mocno trzymający się ziemi. Historii. Osobistego doświadczenia Fallaci jako żołnierza i dziennikarki. Osoby, która przeprowadzała wywiady z najznakomitszymi osobistościami świata, między innymi z Dalaj Lamą, ale także ze swoimi ideologicznymi wrogami stawała nie jeden raz twarzą w twarz, zadając im najtrudniejsze, najbardziej bezczelne pytania, ryzykując nie jeden raz swoją własną głową. Zresztą – muzułmanie i tak wydali na nią wyrok śmierci.

Fallaci jest niezwykła. Była dziennikarką swoistego rodzaju. To nie była osoba, która jeździła po świecie i pisała relacje z mających tam miejsce wydarzeń. Ona BYŁA tymi wydarzeniami, słowami, które później układała w książki. Dziennikarstwo było w jej wypadku silnym narzędziem, a nie celem samym w sobie. Zresztą tak jak sama pisała w przedmowie – doświadczyła 11 września będąc wtedy w Nowym Jorku i widząc przez okno to, co się dzieje. Zrobiła wtedy to, co najlepiej potrafiła – usiadła do pisania i wstała od biurka dopiero 2 tygodnie później. Z gotowym tekstem. Wywołując jeden z największych skandali na świecie. Przeczytajcie. Warto.

Winter is Coming

Najpierw obejrzałam dwa, wydane do tej pory, sezony „Gry o tron” na podstawie „Pieśni lodu i ognia” George’a R.R. Martina. Czy żałowałam? Oczywiście! Żałowałam, że każdego tygodnia oglądałam kolejny odcinek nie przeczytawszy wcześniej powieści. Co za pole popisu dla wyobraźni! Ten świat, fascynujący, nie nasz, lecz alternatywny, który dzieje się w innym czasie, w innej przestrzeni, w innej szerokości geograficznej. Oto mamy 7 Królestw, których prapoczątki sięgają, bagatela, 12 tysięcy lat wstecz.

Mamy świat średniowieczny, którym rządzi król Robert, z wysokości zdobytego po brawurowych zwycięstwach Żelaznego Tronu. Mamy świat fantastyczny, świat Smoków i Ognia, gdzie potomkowie rodu Targaryenów, Viserys i Daenerys, zbierają siły, aby uderzyć i odebrać Tron, który należał niegdyś do Smoczego Króla. Mamy wreszcie świat Lodu, tajemniczą i niebezpieczną Krainę, która rozciąga się na północ od Muru. Dzieją się tam rzeczy, w które zwykli śmiertelnicy nie wierzą. Jest to kraina horroru, kryjącego się pod złowieszczą dewizą rodu Starków „Winter is coming”. Nadchodzi zima.

Martin stworzył fascynującą galerię postaci, w której wśród moich ulubionych znajduje się niezwykle oczytany i inteligentny karzeł Tyrion - wyklęty brat Królowej, a także bękart Neda Starka – Jon Snow, który udaje się na Mur, aby tam do końca życia służyć w obronie przed Innymi.

„Gra o tron” to przepiękne czytadło. Momentami magiczne, a nierzadko bardzo okrutne. Wciągające i dające dziecięcą radochę czytania i czekania na kolejne wolne chwile, by móc znów zanurzyć się w rzece tej powieści.