sobota, 20 lutego 2010

Tajemnice Savannah

Powieść Berendta to druga pozycja, którą czytam w ramach „Amerykańskiego Południa”. Muszę przyznać, że w swej powieści jest dosyć podobna do czytanej ostatnio „Zabić drozda” Harper Lee. Akcja u Lee ma miejsce w małym miasteczku Maycomb w Alabamie. Berendt natomiast nie wychodzi poza granice Savannah w stanie Georgia.

Obie książki składają się z dwóch części. Pierwsza, zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku, opisuje barwnych mieszkańców miasteczek (nie będę rozpisywać się szczegółowo nt. „Zabić drozda” – zostało bowiem to już poczynione w recenzji pt. „Powrót do niewinności”).

W obydwu powieściach świat opisywany jest z punktu widzenia osoby „spoza” tego świata. U Lee jest to mała Jean Louise – 8-letnia dziewczynka, której spojrzenie jest jeszcze nie skażone małomiasteczkowym blichtrem, jest nadal niewinne i dziecięco naiwne. U Berendta głównym bohaterem jest dziennikarz, ktory urzeczony Savannah, postanowił się doń przeprowadzić z Nowego Jorku, aby podjąć próbę poznania jego prawdziwego oblicza. Nie pamiętam niestety imienia i nazwiska owego dziennikarza, bardzo jednak prawdopodobne, że ani razu się ono nie pojawia. Jego postać usuwa się całkowicie na margines powieści, ustępując miejsca co barwniejszym postaciom południowo-amerykańskiego miasteczka, o którym dziennikarz zresztą pisze książkę (którą właśnie czytamy).

I rzeczywiście – „Północ...” ma w pewnym sensie strukturę literackiego reportażu. Mało jest wartościowania, wyrażania sądów i opinii przez opowiadającego. Dziennikarz zdaje relację z przeprowadzanych rozmów oraz mających miejsce wydarzeń, w których bierze czynny udział. Do końca powieści właściwie nie wiemy, co sądzi na temat rozgrywających się wypadków. Sprawia wrażenie osoby bezstronnej.

Dzięki niemu i wraz z nim, zapoznajemy się z mieszkańcami Savannach – królową przebieranców Chablis, zwariowanym naukowcem Lutherem Driggersem, duszą towarzystwa i kombinatorem zarazem, Joe Odomem, czy główną postacią rozgrywających się wydarzeń –Jimem Williamsem.

Pierwsza część powieści, zupełnie tak jak u Lee, wprowadza nas w klimat miasteczka. Poznajemy mentalność i system wartości mieszkańcow, ich zwyczaje, sposoby spędzania wolnego czasu itp. W drugiej pojawia się proces, który będzie trwał juz do końca powieści.

Jim Williams zostaje oskarżony o morderstwo z premedytacją, jednak w kolejnych procesach za każdym razem ława przysięgłych nie potrafi ustalić, czy jest winny. U Lee mieliśmy oskarżonego o gwałt Murzyna. I jeśli w toczącej się w latach 30. XX wieku historii, jednoznaczną kwestią był problem rasizmu i dyskryminacji, który stał na przeszkodzie neutralnemu spojrzeniu małomiasteczkowej społeczności na prowadzony przez Atticusa Fincha proces, tak w rozgrywającej się w latach 80. „Północy...” nie jest to wcale takie oczywiste.

Kim jest Jim Williams? Niezwykle bogaty biały człowiek o wysokiej pozycji społecznej, koneser sztuki, prowadzący interesy na skalę światową restaurator antyków. Jego coroczne bale bożonarodzeniowe są najsłynniejszą i najbardziej prestiżową imprezą zarówno w mieście, jak i poza jego granicami. Jednym słowem arystokrata, którego przywilejem jest, w pewnym sensie, także prawnym, „nietykalność”. Jest kimś jeszcze: gejem.

Czy jednak właśnie ta kwestia – homoseksualna – stoi na przeszkodzie w sprawnym poprowadzeniu procesu? Czy „Północ w ogrodzie dobra i zła” jest książką o homoseksualizmie i problemie homofobii? Nie jestem do końca pewna. Williams zostaje oskarżony o morderstwo swojego kochanka – a więc osoby także związanej ze środowiskiem homoseksualnym. To już nie jest prosta relacja, taka jak u Lee: biała kobieta, czarny mężczyna i gwałt.

Przyznam szczerze, że do tej pory odpowiedzi na to pytanie nie znalazłam. Po części jednak musi tkwić ona właśnie w Savannah. Fakt ten został zdemaskowany poprzez czwarty proces, mający miejsce w innym mieście. Co jednak kierowało mieszkańcami Savannah, reprezentowanymi przez ławę przysięgłych składającą się i z bialych, i z czarnych; i z mężczyzn, i z kobiet; z ludzi o różnych pozycjach społecznych? Dlaczego, przy istnieniu tak wiarygodnych pozorów, potępili Williamsa? Kim on naprawdę był? Jaka była jego prawdziwa natura?

W powieści Berendta powiają się dwa „kiczowate” amerykańskie motywy, które także nie dają mi spokoju, skłaniając do zapytania, jakie jest ich prawdziwe znaczenie dla powieści? Pierwszy z nich to mecze futbolowe oraz cała otoczka z nimi związana, nie wyłączając maskotki drużyny, bialego buldoga HAU. W to środowisko silnie zaangażowany jest drugi adwokat Williamsa, dla którego w pewnej chwili ważniejszy stał się wynik meczu niż wynik procesu.

Drugi motyw jest związany z tytułem powieści. Jest to motyw magiczny, voo-doo, swoista telekineza i psychiczne zdolności wpływania na drugiego czlowieka, ponadto rzucanie klątw i zaklinanie. Słowem szeroko pojęta czarna magia, którą reprezentuje przyjaciółka Williamsa – czarownica Minerwa. Jest to trochę drażniący, lecz równocześnie niepokojący motyw, z uwagi na to, że Williams poświęca mu bardzo dużo energii, pozostawiając całą prawną stronę zagadnienia swojemu prawnikowi, przesadnie jej nie monitorując.

Dość dużo, być może już za dużo, napisałam o powieści Berendta. Z pewnościa warto ją przeczytać, z uwagi na to, że jest niezwykle barwna, momentami zabawna, a ponadto zawiła i stwarzająca okazje do snucia własnych teorii. Atmosfera przebywania przez cały czas trwania powieści w jednym miasteczku udziela się czytelnikowi. Stanowi ona ponadto swoiste zderzenie realizmu z magicznością, która objawia się nagle i nie opuszcza nas już do końca. Możemy dzięki temu także wniknąć w ducha miasteczka, przebić się pod jego powierzchnię, zrobić to, czego nie doświadczyłby nigdy zwykły turysta, który wpadł na dwa dni do Savannah, aby posłuchać pustego i nie mającego nic wspólnego z rzeczywistością, "gadania" przewodniczki.

A co do Williamsa... chciałabym, aby jego sprawę poprowadził Atticus Finch. Tylko – czy jego moralność pozwoliłaby mu na to?

John Berendt, „Północ w ogrodzie dobra i zła”, przeł. Piotr Wilczek, Prószynski i S-ka, Warszawa 1998

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz