
Po pierwsze, ze „Śniadaniem u Tiffany'ego” Trumana Capote. Ekscentryczna dziewczyna o niezwykle oryginalnym sposobie myślenia oraz skrycie w niej zakochany (a jeśli nie zakochany to zafascynowany) mężczyzna. Osamotnieni, nie potrafiący nawiązywać bliskich relacji z ludźmi, odnaleźli siebie i stali się przyjaciółmi i powiernikami swoich najskrytszych myśli. W obydwu historiach dziewczyna jest tą, która wymyka się pojęciom, ucieka od wszelkich definicji, a on stara się otoczyć ją miłością i bezpieczeństwem. Sumire i Holly nie polubiłyby się, ponieważ są do siebie zbyt podobne. Spontaniczne, nieprzewidywalne, chadzające własnymi ścieżkami. W obydwu opowieściach istotną rolę odgrywa kot - istota o naturze niezależnej, tak jak Sumire i Holly.
Po drugie, powieść Murakamiego kojarzy mi się z „Grą w klasy” Cortazara, w której także znajdują się motywy „Po tej stronie” i „Po tamtej stronie”. Postacie obu historii cierpią na swego rodzaju schizofrenię. Polega ona w moim rozumieniu na dokonaniu wyboru pomiędzy życiem artysty a życiem mieszczanina (bardziej widoczne jest to u Cortazara). Sumire pragnie zostać pisarką. Do momentu, w którym zakochuje się i podejmuje etatową pracę, pisze niezwykle dużo, a płodność ta jest następstwem ogromu myśli, które wypełniają ją i przenikają na wskroś. Miłość zamyka te drzwi, za którymi znajduje się dziwna, niewyjaśniona pustka. Horacio z „Gry w klasy” ma podobne dylematy. W Paryżu wiedzie życie dekadenta, ma romans z tajemniczą Magą (kobietą zresztą trochę podobną do Holly czy Sumire, jednak w nieco inny sposób), prowadzi filozoficzne dysputy ze swoimi przyjaciółmi z Klubu Węża. Powrót do Argentyny, związek z nudną mieszczańską kobietą, do wściekłości przewidywalną, powoduje u niego zatamowanie dotychczasowego nurtu, w jakim żył Horacio.
Powieść japońskiego pisarza porusza problem tożsamości. Pojawia się w niej niezwykle interesujący motyw lustra (w którym nie tylko odbija się dana postać, ale za którym znajduje się jej druga część – niczym Alicja) i Doppelgangera, czyli sobowtóra, który jest przyczyną metafizycznego, egzystencjalnego i zarazem nieodwracalnego rozpadu własnej osobowości.
Cała ta problematyka osadzona jest na kanwie miłości lesbijskiej, co czyni ją jeszcze bardziej fascynującą.
Uwielbiam te przedziwne, czasami szokujące niuanse w książkach Murakamiego. "Sputnika" jeszcze nie czytałam, ale jestem na dobrej drodze :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa recenzja.
Pozdrawiam :)
Ja z kolei nie czytałam pozostałych jego powieści, więc na pewno sięgnę do Norwegian Wood i słyszałam też że Kronika ptaka nakręcacza jest obiecująca :] Swoją drogą jestem ciekawa co to za ptak xD
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe skojarzenia! Wcześniej nawet mi do głowy nie wpadły, a jak teraz zwróciłaś na nie uwagę, zastanawiam się, jak mogłam nie widzieć tych oczywistości :)
OdpowiedzUsuńKażdy zauważa coś innego :) i to jest najfajniejsze we wspólnym czytaniu. nie ma jednego wyniku, jak w matematyce.
OdpowiedzUsuń@ Anna Liwia: "Kronika ptaka nakręcacza" jest wspaniała; zachwyca tym bardziej, im więcej wiesz o Japonii, jej (po)wojennej historii. Murakami jest niewygodny, każe pamiętać Japończykom o zbrodniach, jakich naród dopuścił się na kontynencie azjatyckim, o incydencie Mandżurskim, o którym w podręcznikach są tylko wzmianki; "Kronika..." staje się też krytyką konsumpcjonizmu lat '80.
OdpowiedzUsuńA czym jest sam ptak? Swoim krrr, krrr nakręca sprężynę wszechświata, jak czytamy w powieści. Ale jest też zwiastunem nieszczęścia. Przedziwne, na poły niewinne, na poły złowieszcze stworzonko;)
Pozdrawiam ciepło!