czwartek, 29 grudnia 2011

Na cmentarzysku zapomnianych książek. Tylko dla obłąkanych.

Moja miejska biblioteka, oprócz tradycyjnych półek, na których stoją w rzędach książki przeznaczone do wypożyczenia, posiada również jeszcze inną, niezwykłą półkę. Niewielka, ukryta w ciemnym kącie, półka przeznaczona „tylko dla obłąkanych”. Obłakanych na punkcie książek. Lądują tam powieści najszerszej maści, przeważnie wydania już stare, nie wiadomo, ile razy i przez kogo przeczytane, owiane mgłami tajemnic poprzednich czytelników.

Najpiękniejsze jest to, że ten, kto ma ochotę, może sobie wziąć do domu jedną bądź więcej książek, które wpadły mu w oko, na widok których tętno nieznacznie przyspieszyło, a oddech stał się szybszy. Półka ta niejeden raz przyprawiła mnie o żywsze bicie serca.

Dziś zapełniona była niezliczonymi wydaniami dotyczącymi literatury science fiction oraz tekstów na temat wschodniej duchowości. Miłośnicy kontynentu azjatyckiego znaleźliby tam m. in. przewodniki po buddyzmie czy książkę Filipa Kapleau traktującą o praktyce ZEN. Pozostawiając tym razem innym czytelnikom radość odkrycia tych ciekawych tekstów (być może jakiejś zabłąkanej 18-letniej duszyczce, którą sama niegdyś byłam, gdy niecierpliwie przeglądałam w owej bibliotece półki dotyczące duchowości Wschodu), zanurkowałam w SF.

Wybrałam sobie parę pozycji, między innymi dwie antologie opowiadań z 1984 i 1987 roku, dwa zbiory „Stało się jutro” (w tym jedno autorstwa Marcina Wolskiego, z czego tym bardziej się cieszę, że dokładnie ten tom pożyczył mi niedawno kolega i właśnie na mnie padło, aby wycieńczona tyloma lekturami książka w końcu pozbyła się okładki) i „Astronautów” Lema, których zabrałam przede wszystkim dlatego, że znalazłam tam enigmatyczny zbiór pocztówek oraz zdjęć... Bruce’a Lee oraz Led Zeppelin! Nie mam pojęcia, co rzeczywiście stanowią owe zdjęcia, czy są prawdziwe czy tylko wydrukowane jak prawdziwe. Na jednym z nich dopatrzyłam się w rogu częśli logo magazynu „Bravo”, zatem całkiem możliwe, że dawno dawno temu ten poczytny magazyn dla młodzieży, proponował właśnie coś a la zdjęcia. Ale kogo!!! Dziś przecież magazynu tego typu lansują gwiazdy zupełnie innego pokroju!

Uwielbiam skarby, które kryją stare książki. Rzeczy, zwykle właśnie pocztówki czy zdjęcia, które należały kiedyś do kogoś, kogo nigdy nie poznamy. Kiedyś znalazłam w jednej z książek miesięczny bilet autobusowy z lat 60-ych! Uwielbiam też przygarniać stare książki, takie, których nikt już nie chce, lub takie, o których ktoś zapomniał. Stare książki mają swoją własną historię czytania, a nam, nieznanym odkrywcom otwierają przed sobą świat pełen tajemnic i fantazji na temat poprzednich czytelników.





niedziela, 18 grudnia 2011

Opactwo Northanger, Jane Austen

„Opactwo Northanger” wydaje się po trosze powieścią, którą Austen napisała w przerwie pomiędzy „poważniejszymi” tytułami, aby nie wypaść z wprawy, poćwiczyć pióro i wypróbować w praktyce swój dowcip oraz talent do posługiwania się sarkazmem i ironią.

Czytając „Opactwo...” ubawiłam się setnie. Szybko wciągnęły mnie perypetie głównej bohaterki, heroiny Katarzyny. Austen, z dozą ironii nie pozbawionej bynajmniej sympatii, opisuje stany emocjonalne bohaterki, która zakochuje się w pewnym poznanym na balu dżentelmenie. Suchej nitki nie pozostawia na jej przyjaciółce, pięknej i głupiutkiej Izabelii. Prowadzi świetne dialogi, które czytane na głos z drugą osobą, powodują salwy śmiechu.

Jestem pod wrażeniem sporej dawki dystansu Jane Austen do siebie jako pisarki, do pisania w ogóle a także do roli kobiety tamtego okresu, która poza chodzeniem o 12 w południe do pijalni wód, a wieczorem do teatru, ładnym wyglądem i uprzejmym sposobem bycia, zobowiązana była jedynie do w miarę wczesnego znalezienia sobie męża.

Przedstawiając świat XVIII-wiecznego ziemiaństwa w tak ironiczny i prześmiewczy sposób, Austen oczywiście demaskuje płytkość relacji międzyludzkich, nierzadko dwulicowych, pozornie bezinteresownych i tylko na pierwszy rzut oka pozbawionych fałszu. Wśród tych wszystkich aspektów Katarzyna jawi się jako osoba bardzo naiwna, ale jednak szczera, nie potrafiąca kłamać ani manipulować drugim człowiekiem, budząca od razu sympatię czytelnika, jak i niewinną pobłażliwość w stosunku do jej wyimaginowanej wyobraźni.

„Opactwo...” to powieść trochę nierówna. Jej pierwsza część oparta jestw dużej mierze na dialogach oraz dość szczegółowym opisie życia towarzyskiego, a właściwie tego, co dzieje się pomiędzy ludźmi przy okazji spotkań na balach, spacerach czy w teatrze.

Druga natomiast część aspiruje do bycia prześmiewczą formą powieści grozy, w których zaczytuje się bohaterka, takich jak np. „Tajemnice zamku Udolpho”. W tej części książki dialogów jest już znacznie mniej, a więcej jest opisów, zwłaszcza stanów wewnętrznych i myśli Katarzyny. Pojawia sie pewna intryga. Wszystko jednak zbyt szybko i zbyt pobieżnie się kończy, zwłaszcza w stosunku do części pierwszej, gdzie Austen rzetelnie stara się opisać ważniejsze dla fabuły postaci oraz proces zawiązywania się bliższych relacji pomiędzy nimi.

Fakt ten właśnie pozwala mi twierdzić, że „Opactwo...” choć wciągające i interesujące, stanowi jedynie powieść napisaną dla wprawy i ćwiczenia pióra.