
Powieść Flagg jest również trzecią pozycją z listy lektur „Amerykańskie Południe” jaką czytam. Nie mam pojęcia, czy to ogólna tendecja w literaturze tego obszaru, jednak zaczynam dostrzegać pewne właściwości tych powieści: akcja dzieje się w małym miasteczku, powieść opisuje wielu bohaterów, którzy są jego mieszkańcami, a jednocześnie stanowią barwne osobowości, i wreszcie: spodziewany lub nie, pojawia się proces. Z czystej ciekawości, dla eksperymentu, sięgnę chyba po losowe książki z listy, aby sprawdzić, czy to przypadek, czy mimo wszystko pewna tendencja...
Dzięki Flagg zyskałam wspaniałą bohaterkę-przyjaciółkę literacką, która pozostanie jedną z moich najlepszych chyba na dlugi czas, jeśli nie na zawsze. Zapałałam nieposkromioną miłością do Idgie – zaklinaczki pszczół, założycielki klubu zgrywusów Dill Pickle, kobiety, której nie jeden facet pozazdrościłby jaj i... dowcipu. Jej enigmatyczny związek z Ruth, Flagg opisała w sposób niesamowicie subtelny, wytwarzając rodzaj erotycznego napięcia wypowiedzianego cudownie nie wprost.
Zresztą wszystkie wątki powieści, które przedstawiane są z różnych punktów widzenia, a także w różnych, nazwijmy to, płaszczyznach czaso-przestrzennych, nie są odkrywane przed Czytelnikiem od razu. Czytelnik ma wrażenie jakby urodził się i od zawsze mieszkał w Whistle Stop w Alabamie. Na poły „plotkarska amtosfera”, jaką stworzyła autorka, osculuje wokół kawiarni Idgie i Ruth (gdzie możemy zjeść smażone zielone pomidory) oraz „Tygodnika Dot Weems”, z którego dowiadujemy się o bieżących wydarzeniach w miasteczku.
W każdą niedzielę przesiadujemy na ganku w towarzystwie przeuroczej Ninny Threadgood, która jest niesamowicie bogatym źródłem opowieści o wydarzeniach mających miejsce 30 lat wcześniej, kiedy to „The Whistle Stop Cafe” przeżywał lata świetności i był miejscem spotkań towarzyskich, a zapach pieczeni Dużego Georga można było poczuć będąc w pociągu znajdującym się dobrych kilkanaście kilometrów jeszcze przed stacją Whistle Stop.
Regularnie jesteśmy zabierani do Birmingham, przeważnie w towarzystwie „niebiesko-dziąsłowego” Artisa (tam też znajduje się Dom Spokojnej Starości, do którego jeździmy w odwiedziny do Ninny) albo wyskakujemy na whiskey do Warrior River, gdzie ma siedzibę Klub Wędkarski i gdzie mieszka rudowłosa bujna i piękna Eva, nie gorsze od Idgie ziółko.
Powieść jest niezwykle ciepła, zabawna, jednak chwilami pełna goryczy. Można powiedzieć, że jest to wspaniałe „czytadło”, ale z pewnością „czytadło” pełne treści i niezwykle satysfakcjonujące, cieszące czytelnicze zmysły świetnym językiem. Bardzo się cieszę, że mam własny egzemplarz, który otrzymałam w prezencie, ponieważ będę do niego wracać, wracać, wracać... tęskniąc za Whistle Stop Cafe, za Idgie, Kikutkiem i Smokey’em Samotnikiem.
Fannie Flagg, „Smażone zielone pomidory”, przeł. Aldona Biała, Zysk i S-ka, Poznań 2008
Po tylu rewelacyjnych recenzjach skusiłam się na zakup tej książki na allegro - czekam teraz z niecierpliwością na przesyłkę :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, ze rownież bedziesz nia zachwycona :) Ja już ostrze zęby na film :D
OdpowiedzUsuńświetna książka, a film ostatnio u siebie recenzowałam ;) nie to co książka, bo ciężko oddać tak niesamowity tekst! ;)
OdpowiedzUsuńczytałam- i rzeczywiście rewelacyjna... nie mogłam się oderwać. A gdy skończyłam chciałam więcej i więcej...:)
OdpowiedzUsuńEdith,
OdpowiedzUsuńwłasnie widziałam, żesmy sie zgrały na blogu Południa z tymi pomidorami :) Wczoraj oglądałam pierwsze 10 minut... i coś czuję, że się nie rozczaruje (jak to np. było w przypadku "Północy w ogrodzie dobra i zła", chociaż jak zobaczyłam Jude'a Law w obisłych dżinsach przy czarnym samochodzie też byłam dobrej myśli :P)
Kaś, miło Cię poznać :)
Rzadko kiedy sięgam po książkę, której ekranizację już widziałam, ale piszesz tak zachęcająco, że kto wie... Film mi się bardzo podobał.
OdpowiedzUsuńJa właśnie zabieram się za czytanie po raz drugi książki, którą zamknęłam na ostatniej stronie i otworzyłam na pierwszej, by przeżyć to jeszcze raz. Pierwszy raz mi się to przydarzyło, świetne uczucie. Pozdrawiam!
Agatoris, a jaka to książka? Usiłuję sobie przypomnieć, kiedys ostatni raz sięgnęłam po ksiązkę obejrzywszy ekranizację i zdaje się, że rzeczywscie częściej to działa w drugą stronę. O, ale teraz przypomniał mi się "Niezwykły przypadek Benjamina Buttona" - film oglądalam jako pierwszy i bardzo mi się podobał, natomiast opowiadaniem byłam bardzo niemile rozczarowana...
OdpowiedzUsuńa Pomidory nawet po ekranizacji polecam z całego serca!:)
Już niebawem na blogu o niej napiszę. Za pomidory kiedyś się zabiorę, skoro wszyscy zachwyceni. Miłego weekendu :)
OdpowiedzUsuńJa też się dołączam do zachwytów nad papierowymi "Pomidorami". Bo te filmowe mnie nie zachwyciły. Nie miały dla mnie tej magii, co książka.
OdpowiedzUsuńMuszę się pochwalić :D W związku z wczorajszym dniem sprawiłam sobie prezent, a jak! w końcu to też moje święto :) i dzięki Twojej recenzji do mojego stosiku dorzuciłam „Smażone zielone pomidory”. Już nie mogę się doczekać :)
OdpowiedzUsuńAgatoris, bardzo się cieszę, życzę Ci naprawdę przyjemnej lektury i jestem ciekawa, jak Twoje wrażenia :) więc czytaj czytaj! pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńMarpil, rozczarowanie jeszcze przede mną, nie wiem, czy się na nie ważyć czy odstawić aż papierowe pomidory ostygną :)
właśnie obejrzałam film - fajny, ale książka oczywiście lepsza. hmm.. nic więcej nie moge powiedzieć na ten temat :)
OdpowiedzUsuńTo chyba jedyna książka Fannie Flagg, o której mogę powiedzieć "ŚWIETNA!".
OdpowiedzUsuńNastępne spotkanie mocno mnie zniechęciło do kolejnych, więc je sobie darowałam.
Oczywiście rzecz gustu - dla tych, którzy cenią sobie lekturę lekką, ciut banalną, ciut naiwną, acz optymistyczną i radosną, Flagg jest strzałem w dziesiątkę.
Pozdr.
Masz racje, ja raczej też po resztę nie sięgnę, zaczęłam przed Pomidorami czytac Daisy, ale nie lubie tego typu prozy, taki amerykańsko-nieznośnie-lekki jest. Pomidory są inne i jedyne w swoim rodzaju jeśli chodzi o książki Flagg.
OdpowiedzUsuń