
Dopóki nie sięgnęłam po jedno z najsławniejszych opowiadań Capote’go, historia „Śniadania u Tiffany’ego” powiązała mi się z obrazem „Śniadanie na trawie”, nie trudno zresztą zgadnąć , dlaczego. W związku z tym niezwykle daleko byłam od zakorkowanych i głośnych ulic Nowego Jorku. Prawdę mówiąc nie zastanawiałam się wcześniej nad zasadnością wszelkich skojarzeń ze wspomnianym obrazem. Pewne rzeczy przyjmuję czasem ens per se, co prowadzi niejednokrotnie do małych aktów zaskoczenia, gdy już rzeczywiście sięgam po konkretny tytuł. Koniec dywagacji. Wracajmy do Capote’go.
Tutaj musi pojawić się żal. O to, że nie potrafię płynnie czytać po angielsku. Krytycy i wielbiciele jego prozy rozwodzą sie bowiem nad genialnością jego języka, nad stylem i klimatem opowiadań. I nie wiadomo, czy kiedykolwiek tego doświadczę i czy już na zawsze nie pozostanie mi tylko Sienkiewicz... (z całym szacunkiem).
W „Śniadaniu...” niezwykle spodobał mi się, ze wględu na moje osobiste fascynacje, rudy bezimienny kocurek, współlokator Holly, któremu celowo nie nadała imienia. Holly generalnie to ekscentryczna osóbka. Tajemnicza, piękna,szczebiotliwa, wypowiadająca oryginalne kwestie, ani trochę nudna, a jednak wewnętrznie rozdarta i nieszczęśliwa.
Opowiadanie czytałam już dość dawno, dziś natomiast obejrzałam ekranizację z Audrey Hepburn, przekonana, że niedzielne przedpołudnie to najlepsza pora na tego typu film. I rzeczywiście. Ekranizacja po pierwsze okazała się niezwykle dowcipna. Pełno uroczych scen, które wywoływały uśmiech lub parsknięcie. Z drugiej jednak strony, okazała się trochę odbiegać od zasadniczego wątku opowiadania, no, ale nigdzie nie jest napisane, że film musi być dokładnie taki sam, jak powieść.
Audrey fantastycznie pasuje do tej roli. Pamiętam, że bezpośrednio po lekturze opowiadania pojawiły się Wysokie Obcasy z Teresą Tuszyńską na okładce. Po przeczytaniu artykułu i dokładnemu przyjrzeniu się wszystkim zdjęciom, a także obejrzeniu fragmentów filmów na YouTubie stwierdziłam, że gdyby trzeba było wybrać polską aktorkę do roli Holly, ona nadawałaby się wybornie.
Zaraz po „Śniadaniu..” sięgnęłam do drugiego opowiadania Capote’go – do „Harfy traw” - o której jednak nie jestem w stanie napisać nic więcej. Nie zrozumiałam tego tekstu. A i teraz niewiele z niego pamiątam... Może kiedyś do niego wrócę.