
„Igrzyska Śmierci” są moim zdaniem genialną kreacją utopijnego świata na miarę „Roku 1984” czy „Nowego Wspaniałego Świata”. Być może narracja rzeczywiście jest mniej skomplikowana niż Orwella czy Huxleya, niemniej jestem wściekle ciekawa, jak odebrałby ją nastolatek, zwłaszcza taki, który zafascynował się już cyklem Stephanie Meyer.
Collins stworzyła świat spójny, a przebieg wydarzeń poprowadziła niezwykle konsekwentnie. Wykreowała wizję utopijnego państwa z przyszłości, zbudowanego na gruzach Stanów Zjednoczonych, opartego na systemie totalitarnym, a społeczeństwo na powrót podzieliła na klasy.
Żyjemy aktualnie w świecie, w którym każdy ma szansę na to, aby stać się kimś. Nie ważne, że owo 5 minut rzeczywiście trwa dokładnie tyle i ani sekundy więcej. Króluje era telewizyjnych show, gdzie bohaterami są zwykli ludzie, nasi sądziedzi, przyjaciele, członkowie rodziny, gdzie główną rolę grają niekontrolowane emocje i gdzie panuje niepodzielna i bezdyskusyjna demokracja. Każdy bowiem może być wybranym. Każdy może wybierać.
Jednak wybory te na ogół sa pozorne. Tak naprawdę jest to złudzenie demokracji. To nie my wybieramy, nasze wybory są nam sugerowane. Czasami wręcz w agresywny sposób.
Show , w którym bierze udział Katniss – Głodowe Igrzyska – nie różni się moim zdaniem wiele od tego, co możemy obejrzeć chociażby w TVN. Ostatni program Top Model utwierdza mnie tylko w tym przekonaniu. Jedyna różnica tkwi w tym, że sposobem eliminacji innych uczestników jest zadanie im śmierci. Im okrutniejszej, tym bardziej atrakcyjnej dla publiczności.
Arena, w której rozgrywają się igrzyska, jest symulacją, będącą pod całkowitą kontrolą władzy. Analogicznie jest to wytworzony przez media sztuczny świat, który my, widzowie, oglądamy wieczorami w swoich domach, i w który wierzymy. Wierzymy w emocje, w to, że dziewczyny (patrz: Top Model) płaczą, mają problemy, przeżywają stresy, a im ich jest więcej, tym lepsza jest oglądalność. Dowodem może być wygrana Top Model przez Paulinę, która praktycznie cały program przepłakała. Żeby było śmieszniej, w „Igrzyskach śmierci” można przeczytać słowa Katniss, która komentując poprzednie lata, wspomniała o dziewczynia, której taktyką było wykreowanie siebie poprzez płacz, słabość, lęk etc. na nieogroźną uczestniczkę, w efekcie czego udało jej się wszystkich przechytrzyć i wygrać.
Akcja powieści Collins kojarzy mi się również z „Drogą” McCarthy’ego, gdzie ojciec i syn przemierzają spaloną i zniszczoną, wymarłą Amerykę w poszukiwaniu „ognia”. Oni również, podobnie jak Katniss, muszą się ukrywać, zdobywać jedzienie, walczyć z osłabieniem, chorobą, głodem, wreszcie ze śmiercią. Muszą unikać innych ludzi, którzy mogą się dla nich okazać śmiertelnym niebezpieczeństwem. Są świadkami rzeczy zbyt strasznych, aby można było je sobie wyobrazić w „normalnym” świecie. Wreszcie – szukają w sobie i poza sobą ostatnich oznak życia, pałającego małego ognia, który stanowiłby dowód ich człowieczeństwa.