niedziela, 25 kwietnia 2010

Mandela wielkim przywódcą był

Jak to dobrze, że powstają takie książki. Wspaniale, że na ich podstawie sa kręcone filmy z dobrą obsadą. Jeszcze dwa miesiące temu postać Nelsona Mandeli nie była mi znana. Dlaczego? Dziura w systemie edukacyjnym? Zbyt małe zainteresowanie historią świata? Słodka ignorancja? A może słaba pamięć? Nie wiem jak do tego doszło.Muszę dodać, że pod wpływem literatury, zaczynają mnie interesować kraje, które do tej pory świeciły białą plamą na (mojej) mapie świata. Wśród tych obszarów znajduje się RPA, której historia, jak pokazuje Coetzee, Liebenberg czy ostatnio John Carlin, jest naprawdę fascynująca i godna podziwu. I chcę dowiedzieć się więcej.

John Carlin jest amerykańskim dziennikarzem, który szmat czasu spędził nie tyle w samej RPA, ile u boku Nelsona Mandeli. Gdy ten zaapropobował pomysł napisania o nim książki, Carlin przeprowadził niezliczoną ilość wywiadów z ludźmi, którzy mieli pośredni i bezpośredni związek z osobą Mandeli. „Invictus” obejmuje odcinek czasu od pojawienia sie młodego Mandeli na scenie politycznej, poprzez jego 27-letni pobyt w więzieniu, uwolnienie i zdobycie prezydentury, aż po słynny mecz Pucharu Świata w rugby w 1995 roku.

Książka napisana jest w sposób bardzo interesujący. Jest to reportaż literacki, który czyta się żywo, z poczuciem narastającej fascynacji osobą Mandeli. Z niedowierzaniem śledzimy jego ścieżkę życiową, podążamy za wielką ideą zjednoczenia Białych Afrykanerów i Czarnych Afrykańczyków. Tekst zahacza na poły o politykę, na poły o sport i życie prywatne niektórych bohaterów. Zastanawiamy się, jak to możliwe, że jedna osoba dokonała rzeczy niemożliwej, pogodziła odwieczny rasowy i polityczny konflikt, nierzadko nurzany we krwi i niesprawiedliwej śmierci.

Można powiedzieć, że „Invictus” jest peanem na cześć herosa. Mandela przedstawiony jest w niezwykle dobrym świetle. Nawet jeśli między wierszami możemy odkryć jakieś jego wady, Carlin na zasadzie kontrastu szybko odwraca od nich uwagę czytelnika. Muszę powiedzieć, że na dłuższą metę jest to męczące. Nie wierzę w białe charaktery. Każdy, nawet najwspanialszy człowiek, ma coś "za uszami".


Mandela posiadał niezwykłą umiejetność wpływania na ludzi. Udało mu się pozyskać największych wrogów. Nawet fakt, że taka persona jak on, nie otrzymała wyroku śmierci w kraju, gdzie szastano nim na lewo i prawo, o czymś swiadczy. Swym uśmiechem i postawą pełną szacunku sprawiał, ze nikt nie potrafił mu się oprzeć. Nikt, tak jak on, tego nie potrafił. I to właśnie z jednej strony było tak bezcenne, stanowiło klucz do zagadki, jak to możliwe, że RPA stało sie krajem demokratycznym, że apartheid runął, a segregacja klasowa odeszła w niepamięć.

Z drugiej jednak, jakże niebezpieczna była to cecha. Pomyślmy bowiem, co by bylo, gdyby przedmiot, którym obracał w swoich dłoniach, był czymś innym. Wielka siła kierowania narodem kryła się w jego rękach i tylko od niego zależało, w którym kierunku ów naród pójdzie. Znamy historię świata i jesteśmy świadomi, jak niebezpieczni są ludzie o tak niezwyklej sile wpływania na drugiego człowieka. Całe szczęście Mandeli przyświecały zaszczytne idee, pragnął sprawiedliwości, bez uszczerbku dla obydwóch stron. Na kartach historii świata był tym, który stoi po stronie dobra.

Książka Carlina pomogła mi także zrozumieć, jak wielką siłę ma sport, a także pojęcie wspólnoty widza. Myślę o tym przede wszystkim w kontekście piłki nożnej, która wspólnotowy, wręcz religijny charakter, ma nie tylko w Europie, ale przede wszystkim w Polsce, zwłaszcza na Śląsku.


A propos. Nie zabrakło także wątków polskich, jak choćby wspomnienia o upadku komunizmu w Polsce za sprawą „Solidarności” lub epizodu Janusza Walusia, który zamordował drugą po Mandeli najważniejsza osobę dla Afrykańczyków w RPA, Chrisa Haniego (co bynajmniej nie jest powodem do dumy).

„Invictus” daje możliwość zapoznania się z kawałkiem historii RPA, która ma w pewnym sensie wymiar ogólnoświatowy. Myślę, że takie książki powinny być czytane w szkołach i na studiach, ponieważ w interesujący, żywy i dynamiczny wręcz sposób uczą historii.

Polecam książkę Carlina, pomimo, że pod koniec hymn na cześć Mandeli zaczyna coraz bardziej męczyć, a podejrzliwym czytelnikom złośliwy diabełek podszeptuje do ucha pytanie, jakie słabości i wady mógł mieć ten heros. Nikt bowiem nie może być idealny. A czasami ta ciemna strona jest o wiele bardziej interesująca i pociągająca. Niechaj jednak nikt nie pomyśli sobie, że ironicznym tytułem tego tekstu oraz wydźwiękiem ostatniego akapitu, w jakikolwiek sposób pragnę okazać brak szacunku. Przeciwnie. Niezwykle się cieszę, ze poznałam takiego człowieka, jak Nelson Mandela.

Tradycyjnie już zapraszam do obejrzenia filmu, którego sama jeszcze nie widziłam. Gra Matt Damon i Morgan Freeman.

„Invictus. Igrając z wrogiem”, John Carlin, przeł. Jerzy Malinowski, MUZA S.A., Warszawa 2010

4 komentarze:

  1. Uuuu, chcę książkę i chcę film (gra mój jeden z ulubionych - Morgan Freeman).

    OdpowiedzUsuń
  2. już od jakiegoś czasu podpatruję recenzje na jej temat. Dziś ostatecznie mnie przekonałaś :) muszę przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż strach pomyśleć, co by było, gdybyśmy nie dzielili się ze sobą opinią o książkach i filmach. Mogłabym przegapić takie perełki... ;]

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. dzis kumpel powiedział, ze oglądał wczoraj i film jest zajebisty. juz sie nie moge doczekać! a ksiązka - no cóż, poszerza wiedzę w przystępny sposób (chyba każdy pamięta te nudne bezpłciowe podręczniki do historii:). Pozdrawiam i dziękuję, że wpadacie do mnie ;)

    OdpowiedzUsuń