niedziela, 19 czerwca 2011

Truman Capote, Śniadanie u Tiffany'ego (opowiadanie/film)

Klasyka ma to do siebie, że, czy ją się poznało empirycznie, czy też nie (a szczególnie dotyczy to tego drugiego przypadku) w umyśle zawieszone jest, nie wiadomo skąd, nie wiadomo od kiedy, jakieś konkretne wyobrażenie na jej temat.

Dopóki nie sięgnęłam po jedno z najsławniejszych opowiadań Capote’go, historia „Śniadania u Tiffany’ego” powiązała mi się z obrazem „Śniadanie na trawie”, nie trudno zresztą zgadnąć , dlaczego. W związku z tym niezwykle daleko byłam od zakorkowanych i głośnych ulic Nowego Jorku. Prawdę mówiąc nie zastanawiałam się wcześniej nad zasadnością wszelkich skojarzeń ze wspomnianym obrazem. Pewne rzeczy przyjmuję czasem ens per se, co prowadzi niejednokrotnie do małych aktów zaskoczenia, gdy już rzeczywiście sięgam po konkretny tytuł. Koniec dywagacji. Wracajmy do Capote’go.

Tutaj musi pojawić się żal. O to, że nie potrafię płynnie czytać po angielsku. Krytycy i wielbiciele jego prozy rozwodzą sie bowiem nad genialnością jego języka, nad stylem i klimatem opowiadań. I nie wiadomo, czy kiedykolwiek tego doświadczę i czy już na zawsze nie pozostanie mi tylko Sienkiewicz... (z całym szacunkiem).

W „Śniadaniu...” niezwykle spodobał mi się, ze wględu na moje osobiste fascynacje, rudy bezimienny kocurek, współlokator Holly, któremu celowo nie nadała imienia. Holly generalnie to ekscentryczna osóbka. Tajemnicza, piękna,szczebiotliwa, wypowiadająca oryginalne kwestie, ani trochę nudna, a jednak wewnętrznie rozdarta i nieszczęśliwa.

Opowiadanie czytałam już dość dawno, dziś natomiast obejrzałam ekranizację z Audrey Hepburn, przekonana, że niedzielne przedpołudnie to najlepsza pora na tego typu film. I rzeczywiście. Ekranizacja po pierwsze okazała się niezwykle dowcipna. Pełno uroczych scen, które wywoływały uśmiech lub parsknięcie. Z drugiej jednak strony, okazała się trochę odbiegać od zasadniczego wątku opowiadania, no, ale nigdzie nie jest napisane, że film musi być dokładnie taki sam, jak powieść.

Audrey fantastycznie pasuje do tej roli. Pamiętam, że bezpośrednio po lekturze opowiadania pojawiły się Wysokie Obcasy z Teresą Tuszyńską na okładce. Po przeczytaniu artykułu i dokładnemu przyjrzeniu się wszystkim zdjęciom, a także obejrzeniu fragmentów filmów na YouTubie stwierdziłam, że gdyby trzeba było wybrać polską aktorkę do roli Holly, ona nadawałaby się wybornie.

Zaraz po „Śniadaniu..” sięgnęłam do drugiego opowiadania Capote’go – do „Harfy traw” - o której jednak nie jestem w stanie napisać nic więcej. Nie zrozumiałam tego tekstu. A i teraz niewiele z niego pamiątam... Może kiedyś do niego wrócę.

7 komentarzy:

  1. Pamiętam, że kiedy ja pierwszy raz czytałam i oglądałam „Śniadanie u Tiffany’ego” byłam całkowicie zauroczona postacią Holly, jak i grą Audrey. Zupełnie nie zdawałam sobie sprawy z faktu, że ona tam jest/gra prostytutkę. Była tak niesamowicie dziewczęca i zarazem kobieca, tyle wdzięku, tyle uroku... Gdy dowiedziałam, się już tej prawdy, przeżyłam straszny wstrząs. Niezależnie od wszystkiego uwielbiam film i książkę. Gdy mam gorszy dzień zawsze włączam sobie choćby fragment i już uśmiech pojawia się na twarzy.:-)

    Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego wieczoru.:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację, niedziela jest najlepszą porą na "Śniadanie..." Ja również w taki dzień pokochałam Holly i od tej pory się z nią nie rozstaje:)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. @Miss Jacobs - zazdroszcze Ci tego wstrząsu :) Żałuje, że pewnych rzeczy nie przeczytałam lub nie obejrzałam, gdy byłam młodsza, ponieważ wtedy człowiek zwykle bardziej intensywnie wszystko przeżywa, a teraz mało co już go dziwi :) Właściwie pytanie, jaki rodzaj prostytucji uprawiała Holly, czy była tylko dziewczyną do towarzystwa, czy kimś więcej. Było parę scen, że uciekała przed jakąkolwiek konsumpcją z objęć "szczurów", jak ich określała. Ten wątek jest trochę niedopowiedziany i można dzięki temu snuć przeróżne domysły. Oglądałam też ostatnio taką komedię romantyczną, gdzie w tle pojawiał się film i książka "Śniadanie..." i jeden z głównych bohaterów twierdził na przykłąd że Paul Varjack w ksiażce wyraźnie jets gejem i wkurzało go to, że w filmie tego w ogóle nie pokazali. Domysły w literaturze to świetna rzecz...pozwala na wolność

    OdpowiedzUsuń
  4. Anno,
    Chyba właśnie przez te niedopowiedzenia byłam wstrząśnieta faktem owej prostytucji. Nie byłam już taka młoda, kiedy czytałam/oglądałam. To też kwestia jakiś stereotypów ukształtowanych w mojej głowie, Holly nijak nie pasowała i nie pasuje mi do "sprzedawania siebie".
    Wolę myśleć, że jedyne co sprzedawała to tylko czas w obecności swojej osoby, nic więcej i nic mniej. :)

    Jeśli już jesteśmy przy filmach to ja ostatnio oglądałam "Listy do Julii". Szalenie przyjemna komedia. Była scena kiedy to jeden z głównych bohaterów rozmawiałam ze starszymi Włoszkami, które mówiły mu, ze Anglicy w ogóle nie są romantycznie. Młodzieniec odpowiada na to "Jak to? A kto napisał Romea i Julię?", jedna z pań powiedziała " Williamo Szekspirelli, wielki Włoch". :)

    OdpowiedzUsuń
  5. rozmawiał, a nie rozmawiałam :)
    Za dużo rzeczy na raz robię. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Filmem jestem zauroczona już od długiego czasu. Ten klimat, aktorzy wszystko wpływa na to, że po jego obejrzeniu uśmiech mimowolnie pojawia się na mej twarzy. Opowiadania natomiast nie znam, ale spogląda na mnie codziennie z regału i chyba dzisiaj po nie sięgnę. Wtedy też wypowiem się głębiej ;).
    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  7. Język, jakim Capote napisał "Śniadanie", określiłbym jako morelowo-pastelowo-majtkowo-niewinny. Kto się zgodzi? Kto się nie zgodzi?

    OdpowiedzUsuń