poniedziałek, 5 listopada 2012

451 stopni Fahrenheita, Ray Bradbury

Powieść Bradbury’ego rozpoczyna się takim oto wyjaśnieniem: „451 stopni Fahrenheita – to temperatura, w której papier zaczyna się tlić i płonie…”.

Gdzieś, w nieokreślonej przyszłości, istnieje miasto bez książek. Przy pustych ulicach, wokół których nikt nie spaceruje, stoją puste domy, w których mieszkają puści ludzie. Co jakiś czas jednak, niektóre z tych domów zostają spalane przez specjalne jednostki strażaków, a ich mieszkańcy aresztowani. Powód: nielegalne posiadanie książek.

Głównym bohaterem jest Montag, około 30-letni mężczyzna, który pracuje w straży i na co dzień bierze w udział w „książkowych interwencjach”. Pewnego dnia jednak, wracając z pracy, spotyka na swojej drodze tajemniczą dziewczynę Klarysę. Ta niezwykła, jakże inna od wszystkich istota sprawia, że spogląda on na otaczający świat - na gwiazdy, trawę, kwiaty - w zupełnie odmienny niż dotychczas sposób.

Zdumiony, wraca do domu i od tego dnia już nic nie jest takie, jak do tej pory. Montag zaczyna zadawać pytania. Zaczyna samodzielnie myśleć.

W 1953 roku Bradbury napisał powieść, którą odbieram w stu procentach jako smutny esej o naszych czasach. Kapitan Straży Pożarnej, Beatty, w jednej z rozmów z Montagiem, wyraźnie mówi, że na początku nie było cenzury, terroru, żadnych nakazów i zakazów. Ludzie sami przestali czytać książki. Państwo zaczęło dostarczać łatwych rozrywek, ponieważ sami tego pragnęli. Chcieli być szczęśliwi i beztroscy, a zdolność myślenia, wszelkie dylematy i wybory pomiędzy jedną opcją a drugą, pomiędzy dobrem a złem, czyni ludzi nieszczęśliwymi.

Społeczeństwu ofiarowano za to ogromne ściany, wyświetlające „rodzinkę” we wszystkich wymiarach, oraz super szybkie samochody, aby można było odstresować się, pędząc po specjalnych autostradach.

Proces ten wbrew pozorom nie był trudny. Dokonywał się powoli, każdego dnia. Dla niektórych zupełnie niezauważalnie. Pod pozorem łatwego szczęścia, szybkiej rozrywki, zrzucenia trosk i problemów, społeczeństwo w powieści Bradbury’ego dało się całkowicie zmanipulować. Odebrano mu język, zdolność myślenia, zdjęto z nich ciężar decyzji, jak żyć i co myśleć na temat życia oraz wszystko to, co składa się na historię pojmowaną w każdym wymiarze.

Obawiam się, że „451 stopni Fahrenheita” to bardzo aktualna powieść, swoisty traktat na temat kondycji współczesności i symbolicznej zawartości naszych domowych, osobistych bibliotek.


Ponieważ wszystko było masowe, stało się prostsze – mówił Beatty. – Niegdyś książki zwracały się do niewielu ludzi, rozproszonych tu i ówdzie. Mogły sobie pozwolić na odrębność. Świat był obszerny. Ale potem świat stał się pełen oczu, łokci i ust. Podwójny, potrójny, poczwórny wzrost zaludnienia.[…]

Wyobraź sobie, że wyświetlasz film. Człowiek dziewiętnastego stulecia ze swymi końmi, psami, powozami, powolnym tempem. Potem w dwudziestym stuleciu nastaw aparat na szybsze tempo. Książki się skraca. Streszczenia. Wybory. Sensacyjne dzienniki. Wszystko skondensowane w dowcipie, wszystko zmierza do błyskawicznego zakończenia.[…]

Klasyków obcina się, by ich dopasować do piętnastominutowych audycji radiowych, następnie obcina dalej, by tekst zmieścił się na szpalcie, której przeczytanie zajmuje dwie minuty, a wreszcie wyciska się do dziesięcio- czy dwunastowierszowego streszczenia w słowniku. Przesadzam oczywiście. Słowniki były dla informacji. Ale istniało wielu ludzi, których jedyna wiedza o Hamlecie […] ograniczała się do jednostronicowego streszczenia w książce: Teraz nareszcie możecie przeczytać wszystkich klasyków i utrzymać się na równym poziomie z waszymi sąsiadami. Rozumiesz? Z pokoju dziecinnego do uniwersytetu i z powrotem do pokoju dziecinnego, oto nasz intelektualny schemat. […]

Więcej rysunków w książkach. Więcej ilustracji. Umysł chłonie coraz mniej i mniej. Niecierpliwość. Autostrady pełne tłumów pędzących dokądś i nigdzie. Benzynowi uchodźcy. Miasta zamieniają się w hotele dla automobilistów, tłumy nomadów poruszają się z miejsca na miejsce wedle faz księżyca, nocując w pokoju, w którym ty byłeś dziś w południe, a ja wczoraj w nocy. [...]

Wszyscy musimy być podobni jeden do drugiego. Wszyscy nie rodzą się wolni i równi, jak Konstytucja powiada, lecz każdego trzeba uczynić równym. Każdy człowiek – wizerunkiem innego człowieka. Wtedy wszyscy są szczęśliwi, bo nie ma gór, by się przed nimi zginać ze strachem i porównywać się z nimi. Tak! Książka to naładowana broń w sąsiednim domu. Spal ją. Rozładuj broń. Rozbij mózg człowieka. Skąd wiadomo, kto mógłby się stać celem oczytanego faceta? Ja? Nie mam zamiaru znosić tego choćby przez minutę.

1 komentarz:

  1. Polecam Tobie zapis w tej przeklętej Wikipedii na temat Zygmunta Baumana. Relatywnie dobry.

    OdpowiedzUsuń