niedziela, 11 listopada 2012

Wielki Gatsby, F.S. Fitzgerald

„Wielki Gatsby” jest jedną z najsłynniejszych amerykańskich powieści. Powołują się na nią liczni pisarze w swoich własnych tekstach, a proza Fitzgeralda brana jest za wzór narracji jeśli nie doskonałej, to przynajmniej bardzo bliskiej ideału. Czytałam tę powieść bardzo, bardzo dawno temu. Nie pamiętałam nic, oprócz jednego obrazu, przedstawiającego Gastby’ego na trawniku w ciemności. Dlatego też, gdy zabrałam się za jej lekturę parę dni temu, czułam, jakbym czytała ją po raz pierwszy i to wrażenie utrzymywało się aż do ostatniej strony.

Postać Gatsby’ego rzeczywiście jest genialna w jej tragicznym wydaniu. To swego rodzaju Martin Eden, który zakochuje się w dziewczynie z wyższej sfery, posiadającej z racji urodzenia pieniądze, dobre pochodzenie i towarzystwo, podczas gdy on sam jest człowiekiem biednym, bez koneksji i odpowiedniej pozycji społecznej. Miłość ta jednak stanowi dla niego wystarczającą motywację, aby za pomocą własnej inteligencji, zaradności i pracowitości, dojść do bogactwa i tym sposobem zdobyć w godny sposób rękę ukochanej.

Gatsby jednak w ujęciu Fitzgeralda jest jeszcze bardziej tragiczny niż Werter. A Daisy, jego ukochana, jeszcze bardziej zepsuta niż nasza narodowa Łęcka. Oboje tworzą dzięki temu tym bardziej interesujące portrety psychologiczne.

Cała narracja przedstawiona jest z punktu widzenia 30-letniego Carrawaya, który przyjechał do Nowego Jorku uczyć się życia na własną rękę. Makler z zawodu, amator literatury z zamiłowania. Dość szybko zbliża się z Gatsby’m, stając się częścią jego świata i najbliższym powiernikiem jego sekretów. Jest jednocześnie kuzynem Daisy. Będąc łącznikiem pomiędzy tymi dwoma światami, staje się tym samym nie zawsze obiektywnym obserwatorem i komentatorem moralności nowojorskiego społeczeństwa lat 20-stych.

Powieść Fitzgeralda jest ponad to wszystko niezwykle pięknie napisana. Abstrahując od jej tematyki, czyta się ją z wielką przyjemnością. To kawałek naprawdę dobrej prozy. Zrównonaważona pod względem uwagi poświęcanej każdemu wątkowi, w żaden sposób nie przegadana, daje czytelnikowi dokładnie tyle, ile powinna dać, aby dobrze opowiedzieć historię tragicznej miłości głównego bohatera.

2 komentarze:

  1. Istotnie nieco przegadana, zgodzę się. Ale niezła.
    Wybrałem sobie coś z niej:
    "Absolutnie prawdziwe: mają stronice i w ogóle wszystko. Myślałem, że to będzie tylko ładna, solidna tektura. Tymczasem są absolutnie prawdziwe, to fakt". "(...) jeśli usunie się jedną cegłę, to cała biblioteka może się zawalić".

    OdpowiedzUsuń
  2. Wielkość i wieloznaczność tej książki jest z pewnością tym, co może do niej przyciągnąć.
    Przeczytam jednak dziś w Rzepie, że amerykańscy ekonomiści, a więc amerykańscy naukowcy, dowiedli w swym artykule: amerykański sen od pucybuta do milionera przeszedł pewną rekonstrukcję i powstał nowy sen od milionera do pucybuta. Analogię widzę w recenzji Wielkiego Gatsbiego z Teatru Nowego w Bydgoszczy w reżyserii młodego twórcy (rocznik '78) Michała Zadary. Agata Chałupnik mówi tam o odwróconym schemacie Kopciuszka.
    Jak widzisz Książka ta obudziła mnie swymi IDEAMI niedługo po tym, jak udało mi się zasnąć.
    Nadmieniam jeszcze, że szczytne zasady, które doprowadziły owego Marynarza Gatsbiego do jego Wielkiego Statku, wydaje się, dziś odeszły w cień. Dziś naukowcy, lecz również z duzym dystansem, mówią a multitaskingu (ang. wielozadaniowość), czyli glowieniu się wieloma problemami na raz. Nie mnie jest tu oceniać skutki uboczne tych nowoczesnych teorii, ani to odpowiednie miejsce, ani ja nie mam odpowiednich kompetencji. Powstaje jednak brutalnie pragmatyczne pytanie czy wielozadaniowość służy i jeśli służy, to komu.

    OdpowiedzUsuń